Obserwuję sobie mojego starszego syna. W jego
świecie kawałek połamanej parasolki to ręka kapitana haka, moja stara zielona
czapka z pomponem to czapka Piotrusia Pana, a krzesła to tylko stopnie które
służą do tego aby przedostać się na stół, który właściwie nie jest stołem tylko
Wesołym Rogerem ....i stwierdzam : świat ludzi dorosłych jest przeraźliwie
nudny, męczący i zdecydowanie za szybki. No bo co ja robię kiedy on stojąc na
swoim "okręcie" wymachuje parasolką aby przepędzić krokodyle, które
rzekomo pływają po podłodze ? A no ja w tym czasie biję się z myślami co teraz
powinnam zrobić żeby zdążyć : uszyć czy wyszyć, przewinąć, ugotować zupę,
odpowiedzieć na meile, wywiesić pranie, pójść na pocztę, domalować oczka
wilkowi, puścić oko do męża .....i tak dalej i tak dalej.
W całej tej mojej gonitwie staram się zatem do
niego dopasować i to są te chwile, kiedy nie istnieją komputery, telefony ani maszyny do szycia. Oprócz zabaw w
których wcielam się w czarne charaktery ( no właśnie dlaczego to ja zawsze
jestem Hakiem albo Markiem Maruchą ?), staram się sprowadzić moje dzieci na te
jedyną według mnie słuszną, kulturalno-oświatową ścieżkę. Taki mam chytry plan.
Np. co piątek chodzimy do pobliskiej księgarni. Jest
to kameralne i bardzo przytulne miejsce, w którym można napić się gorącej
czekolady, pobuszować między półkami w poszukiwaniu pięknie ilustrowanych,
mądrych książek dla dzieci oraz mieć pewność, że kiedy zapyta się Panią o jakąś
pozycję to nie będzie musiała pobiec do komputera aby ją zlokalizować albo sprawdzić
autora.
Nasza pierwsza randka z księgarnią nie była
udana, trwała bardzo krótko i zakończyła się stwierdzeniem : Mama choć do
Leclerca po Zygzaka. ( Kurtyna obezwładnienia ;) Wracając spotkałam
znajomą, która powiedziała " no bo to ty lubisz takie miejsca, a dzieci
ich nie lubią".
Jednak za drugim razem było już inaczej.
Spędziliśmy tam trochę więcej czasu, Mini wybrał sobie nawet książkę (kolorowanki
z Zygzakiem Mc Queen - hehehe) , skusił się na białą czekoladę oraz naskrobał
kilka rysunków. Zainteresował się jednak paroma pozycjami. Znalazł np. nowe - ilustrowane wydanie swojego ukochanego Mikołajka. Był zaskoczony tym jak wygląda Alcest bo w jego wyobrażeniu nie był aż taki pulchny :-)
Moja konsekwencja została jednak wynagrodzona. Ostatnio
powiedział sam : mama to co jedziemy dzisiaj do Bacyńskiego ? Jak tak dalej
pójdzie to może przy naszej następnej wizycie zaproponuje mi abym kupiła mu
Szczepana Twardocha :-)
A tak na serio to myślę że w tym dziecięcym świecie
istnieje wielka niewidzialna bitwa o względy naszych maluchów i walka ta nie
jest do końca fair. Takie niszowe miejsca czy niepozorne zabawki, które nie
świecą albo nie grają i za którymi nie stoi cały sztab potężnych inwestorów i
producentów, mają bardzo małe szanse aby
przedostać się do świadomości naszych dzieci. Czy np. Muminki, albo trochę bardziej współcześnie,
Pan Kuleczka, mogą konkurować ze
wszechobecnymi pstrokatymi bohaterami dziecięcych kreskówek, natrętnie
umieszczanymi na wszelkich dziecięcych gadżetach począwszy od plastikowych
naczyń a kończąc na deskach klozetowych.
Mimo że oczy mi pękają na widok kolejnego
gadżetu z "wielkiej wytwórni marzeń wujka Disneya", to nie będę hipokrytką w naszym domu nadal króluje Zygzak, który powoli jest wypierany przez "Dzedaje" i "Misia Jodę" (czyt. Mistrz Joda). Nie będę starała
się jednak wmawiać mojemu dziecku że takie rzeczy w ogóle nie istnieją. Liczę jednak
że takie wypady jak np. te do księgarni pokażą mu drogę alternatywną, którą kiedyś być może obierze.
W końcu to od
nas rodziców zależy jak ukierunkujemy nasze dzieci i pokażemy im że czasami coś
co trudniej dostępne, mniej powszechne, niewidoczne może okazać się całkiem
interesujące. Czym skorupka za młodu nasiąknie tym na starość trąci. Trzeba jednak sporo cierpliwości i inwencji twórczej
aby je do tego przekonać.
Tak właśnie było z Muminkami, które mama czytała mi
kiedy byłam mała i które ja staram się teraz również głośno czytać.
A wiecie jak się nazywają Białe Minionki ? -
Muminki :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz