poniedziałek, 27 lipca 2015

Analogowe Wakacje

Kiedy oznajmiłam koleżance, że w tym roku spędzimy nad morzem prawie cały miesiąc, poradziła mi abym koniecznie zabrała ze sobą tablet i wgrała na niego przed wyjazdem jakieś ciekawe aplikacje. A jako że jestem osobą, która aplikacje to akurat wyszywa głównie na workach, nie zdziwi was pewnie zakończenie całej tej wakacyjnej "retro" historyjki. Otóż zgodnie z zaleceniem tablet zabrałam, choć przypomniałam sobie o nim w ostatniej chwili,  kiedy dopychałam nogą w samochodzie ostatnią parę gaci:-) Całe szczęście przydał się tylko dwa razy : podczas podróży samochodem, w kryzysowym 385 kilometrze, kiedy to z braku inwencji twórczej odpaliłam po prostu bajkę oraz w dniu kiedy lało jak z cebra i skończyły nam się już kamienie do malowania. 
Tablet leżał , leżał i leżał aż się od tego leżenia rozładował. Mieliśmy (jak co roku) świetną ekipę aktywnych dzieciaków i super kreatywnych rodziców, którzy podobnie jak ja ostro dozują swoim dzieciom tego typu e-przyjemności. Razem wymyślaliśmy naszym chłopakom sporo atrakcji, w których bawiliśmy równie dobrze jak nasze dzieci : podchody, kalambury na plaży, turniej memo, zajęcia małego chemika, robienie masek i samolotów z kartonu, czy malowanie znalezionych na plaży kamieni to tylko niektóre zajęcia, poza klasycznym katapultowaniem pomiędzy zamkami z piasku. Było super !!!!!! A że internetu w tym miejscu było jak na lekarstwo - to chyba przez te opary jodu :-) - byliśmy zdani wyłącznie na swoją kreatywność oraz to co zapamiętaliśmy z ZPTów  - i nie żałuję ani minuty bez sieci :-) ale po kolei :

Bardziej potrzebne od iPada okazały się farby plakatowe i kartony :-) 


Byliśmy już nawet rozpoznawani w tej małej miejscowości po tym że ciągle szukamy kartonów, i tak łaziliśmy z tymi kartonami po deptaku wzbudzając zainteresowanie jedzących leniwie gofry letników. Tutaj akurat intensywnie przygotowujemy się do wyścigów samolotów, choć była niezła wojna o to kto będzie Dustie Popylaczem a kto Kapitanem...


... a po takim wieczornym "lataniu', czytaną bajkę na dobranoc przerywało już w połowie donośne chrapanie :-)



A oto nasze nadmorskie laboratorium w którym powstawały dziwaczne mazie, kolorowe piany, wybuchy i inne ciekawe doświadczenia. Nigdzie nie było plasteliny więc zrobiliśmy masę solną, a ulepione figurki zostawiliśmy na cały słoneczny dzień w rozgrzanych samochodach. Nieźle nam się upiekły :-)

 Znalezione na plaży kamienie malowaliśmy farbami, zrobiliśmy z nich warcaby. Poświęciliśmy na to kilka deszczowych wieczorów, o które nad Bałtykiem nie trudno. Choć jak już mięliśmy dość plażowania, to rozkładaliśmy się rano na kocyku przed domkiem i też malowaliśmy.


A potem urządzaliśmy plażowe turnieje w warcaby. Minionki kontra reszta świata. Zrobiłam przed wyjazdem patchworkową szachownicę, która posłużyła również jako worek na "kamienne warcaby". Szachownica przydała się również do grania w memo : przykrywałam nią kilka kamieni, wyciągałam jeden a dzieci musiały zgadnąć którego brakuje. Podobno stara harcerska zabawa dla spostrzegawczych ! Morskie powietrze wyostrzyło zmysły dzieciaków i ilość kamieni pod przykryciem szybko się powiększała.



Najmłodsi uczestnicy podróży, również polubili kamienie, i dziarsko obracali je na wszystkie strony pomiędzy tłuściutkimi paluszkami


Faaajne były te nasze analogowe wakacje :-)