wtorek, 3 listopada 2015

Orzechowe regaty

W ogrodzie posmutniało i poszarzało. Jeszcze niedawno soczysto zielone, pękate gałęzie orzecha chroniły nas przed upałem, teraz spadł już z niego ostatni rudy liść i wszystkie orzechy.  Kocham jesień bo gwarantuje tysiące możliwości zabaw z dzieciakami.  U nas ostatnio orzechowe regaty : świetny pomysł na wspólną zabawę i jednocześnie fajne ćwiczenie logopedyczne, bo dmuchanie w słomkę ćwiczy aparat mowy.  Wystarczy tylko plastelina, wykałaczki, kawałki tkanin na żagle, słomki do dmuchania- no i oczywiście orzechy, z naszego starego i poczciwego drzewa.






poniedziałek, 26 października 2015

Fryderyk SZOP

Małżonek mówi, że jak już piszę wierszem to chyba powinnam jak najszybciej wracać do pracy. I zazwyczaj kiedy mu je "deklamuje" to zaczyna klaskać w połowie, myśląc że to już koniec :-)

Ale co można innego robić kiedy siedzi się w pokoju z jednym dużym dziabągiem i drugim małym i trzeba patrzeć na tego małego jak po raz 27 otwiera i zamyka te same drzwi od szafy, oraz na tego dużego jak układa klocki i co chwila płacze, że ten mały mu je rozwala, w przerwach od otwierania powyższych drzwi. Jak zachować dystans i bezstronność .... będąc na fali uniesień po konkursie chopinowskim ? ;-)

#piszęwierszę#jestępoetą #porawracaćdoroboty





niedziela, 11 października 2015

Jak się nazywają Białe Minionki ?




   Obserwuję sobie mojego starszego syna. W jego świecie kawałek połamanej parasolki to ręka kapitana haka, moja stara zielona czapka z pomponem to czapka Piotrusia Pana, a krzesła to tylko stopnie które służą do tego aby przedostać się na stół, który właściwie nie jest stołem tylko Wesołym Rogerem ....i stwierdzam : świat ludzi dorosłych jest przeraźliwie nudny, męczący i zdecydowanie za szybki. No bo co ja robię kiedy on stojąc na swoim "okręcie" wymachuje parasolką aby przepędzić krokodyle, które rzekomo pływają po podłodze ? A no ja w tym czasie biję się z myślami co teraz powinnam zrobić żeby zdążyć :  uszyć czy wyszyć, przewinąć, ugotować zupę, odpowiedzieć na meile, wywiesić pranie, pójść na pocztę, domalować oczka wilkowi, puścić oko do męża .....i tak dalej i tak dalej. 

   W całej tej mojej gonitwie staram się zatem do niego dopasować i to są te chwile, kiedy nie istnieją komputery,  telefony ani maszyny do szycia. Oprócz zabaw w których wcielam się w czarne charaktery ( no właśnie dlaczego to ja zawsze jestem Hakiem albo Markiem Maruchą ?), staram się sprowadzić moje dzieci na te jedyną według mnie słuszną, kulturalno-oświatową ścieżkę. Taki mam chytry plan. 

   Np. co piątek chodzimy do pobliskiej księgarni. Jest to kameralne i bardzo przytulne miejsce, w którym można napić się gorącej czekolady, pobuszować między półkami w poszukiwaniu pięknie ilustrowanych, mądrych książek dla dzieci oraz mieć pewność, że kiedy zapyta się Panią o jakąś pozycję to nie będzie musiała pobiec do komputera aby ją zlokalizować albo sprawdzić autora. 

   Nasza pierwsza randka z księgarnią nie była udana, trwała bardzo krótko i zakończyła się stwierdzeniem : Mama choć do Leclerca po Zygzaka. ( Kurtyna obezwładnienia ;) Wracając spotkałam znajomą, która powiedziała " no bo to ty lubisz takie miejsca, a dzieci ich nie lubią".  
   Jednak za drugim razem było już inaczej. Spędziliśmy tam trochę więcej czasu, Mini wybrał sobie nawet książkę (kolorowanki z Zygzakiem Mc Queen - hehehe) , skusił się na białą czekoladę oraz naskrobał kilka rysunków. Zainteresował się jednak paroma pozycjami. Znalazł np. nowe - ilustrowane wydanie swojego ukochanego Mikołajka. Był zaskoczony tym jak wygląda Alcest bo w jego wyobrażeniu nie był aż taki pulchny :-) 
   Moja konsekwencja została jednak wynagrodzona. Ostatnio powiedział sam : mama to co jedziemy dzisiaj do Bacyńskiego ? Jak tak dalej pójdzie to może przy naszej następnej wizycie zaproponuje mi abym kupiła mu Szczepana Twardocha :-) 

   A tak na serio to myślę że w tym dziecięcym świecie istnieje wielka niewidzialna bitwa o względy naszych maluchów i walka ta nie jest do końca fair. Takie niszowe miejsca czy niepozorne zabawki, które nie świecą albo nie grają i za którymi nie stoi cały sztab potężnych inwestorów i producentów,  mają bardzo małe szanse aby przedostać się do świadomości naszych dzieci. Czy np.  Muminki, albo trochę bardziej współcześnie, Pan Kuleczka,  mogą konkurować ze wszechobecnymi pstrokatymi bohaterami dziecięcych kreskówek, natrętnie umieszczanymi na wszelkich dziecięcych gadżetach począwszy od plastikowych naczyń a kończąc na deskach klozetowych.
Mimo że oczy mi pękają na widok kolejnego gadżetu z "wielkiej wytwórni marzeń wujka Disneya", to nie będę hipokrytką w naszym domu nadal króluje Zygzak, który powoli jest wypierany przez  "Dzedaje" i "Misia Jodę" (czyt. Mistrz Joda). Nie będę starała się jednak wmawiać mojemu dziecku że takie rzeczy w ogóle nie istnieją. Liczę jednak że takie wypady jak np. te do księgarni pokażą mu drogę alternatywną,  którą kiedyś być może obierze. 

   W końcu to od nas rodziców zależy jak ukierunkujemy nasze dzieci i pokażemy im że czasami coś co trudniej dostępne, mniej powszechne, niewidoczne może okazać się całkiem interesujące. Czym skorupka za młodu nasiąknie tym na starość trąci.  Trzeba jednak sporo cierpliwości i inwencji twórczej aby je do tego przekonać. 
   Tak właśnie było z Muminkami, które mama czytała mi kiedy byłam mała i które ja staram się teraz również głośno czytać.

A wiecie jak się nazywają Białe Minionki ? - Muminki :-)






niedziela, 27 września 2015

Perypetie


Podobno gdyby okazało się że nie działa facebook, youtube i skype to to byłby koniec świata....otóż nie dla mnie. Dla mnie koniec świata byłby wtedy, gdyby nie działał mój Łucznik, o czym przekonałam się dość boleśnie w tym tygodniu. Otóż..... 
popsuła mi się maszyna, a właściwie jedna jej część. Pan który miał naprawić maszynę przyjeżdżał 3 dni. Kiedy 3 dnia powiedział że dziś już na pewno dojedzie ujęłam się honorem i powiedziałam że zanim dojedzie to sama sobie ją naprawię. Okazało się że takich części jak potrzebuję do mojego starego Łucznika już się nie produkuje !!!!!!!!!!!!! Nigdzie ich nie ma !!!!!!!!!!!! Na szczęście mój najwspanialszy na świecie mąż uratował mnie (jak zwykle zresztą ) i naprawił maszynę SAM :-)
Zupełny przypadek bowiem spowodował że wpadł na pomysł jak maszynę można "unowocześnić". Moja maszyna stała bowiem na wystawie w hurtowni dodatków krawieckich - jako - hehe ZABYTEK klasy O i na niej właśnie wypróbował "przejściówkę" - tak tak, jeżeli czytają mnie posiadaczki starych Łuczników, którym zepsuła się kiedyś stopka do maszyny, pewnie wiedzą o co chodzi.
No więc od dziś jestem szczęśliwa bowiem znowu mogę szyć ....ekhmmm, to znaczy nie za bardzo. Bo nie pozwalają mi na to moje dwa małe żuczki, które ( szczególnie w niedziele wieczorem) ani myślą spać !!! Ale do nich przynajmniej nie potrzeba żadnych fachowców :-)






czwartek, 17 września 2015

Zamówienie wyjątkowe


Trzaskamy z Panią Bożenką już tyle tych Bobołków, że nieraz mi się od tego kręci w głowie, ale czasami trafi mi się coś naprawdę wyjątkowego, takiego jak moje ostatnie zamówienie. Mama pewnej przeuroczej Zosi sprawiła swojej córci torebkę. Na torebce namalowana została dziewczynka na spacerku ze swoim szczeniakiem Labradorem. Mama Zosi zamówiła u mnie również torebkę dla siebie, na której z kolei namalowana została Mama z córcią na spacerze ze swoim dużym już przyjacielem Labradorem - Wanią. Swoją drogą obie przeurocze dziewczyny, bo zanim torebkę uszyłam dostałam przepiękne zdjęcia...

...ale po co ja to w ogóle piszę. Otóż po to aby uświadomić wam, ale również i sobie jak ja strasznie kocham to co robię i jak bardzo się w to od tak długiego już czasu angażuję. Nawet teraz kiedy Maritusan stał się prężnie działającą bobołkową manufakturą, w której seryjnie szyje się wilczki, liski kotki i inne zwierzątka, to ja nadal najwięcej serca, czasu i energii poświęcam właśnie na takie zamówienia jak torebki ilustrowane. Z każdym przyszywanym skrupulatnie guziczkiem myślę sobie o przyszłej właścicielce, która będzie ją nosić. Wieczorami myślę nad doborem tkanin, rozprawiam nad kolorami, zastanawiam się w co je ubrać. Mój mąż się ze mnie podśmiewa, że to kompletnie bez sensu, i pyta niczym homoeconomicus ile czasu w przeliczeniu na całkowity koszt takiej torebki poświęcam - a ja mu na to "no i co z tego" :)  Co ja na to poradzę, ja po prostu już tak mam, od 3 lat - i chyba nigdy mi się to nie znudzi !  Dlatego właśnie moja bobołkowa przygoda, poza źródłem dochodu, pozostanie przede wszystkim źródłem satysfakcji oraz pasją tworzenia czegoś niepowtarzalnego !






niedziela, 13 września 2015

Moi Mali Czeladnicy


Poczatek roku szkolnego przywitał nas deszczem i zimnem. Coraz więcej czasu spędzamy w domu, pierwsze katary i kaszle dają się we znaki, ale nie poddajemy się i staramy się spędzać ten czas jak najlepiej. Czasem jest trochę ciężko, bo maszyna wzywa, ale dzieci nie pozostają jej dłużne i krzyczą jeszcze mocniej. No i jak zwykle wygrywają :-) Więc moje zmagania z czasoprzestrzenią, obowiązkami, zarówno tymi krawieckimi jak i matczynymi wyglądają mniej więcej tak :


Więc wyłączam maszynę. Zabawa przecież jest ważniejsza. A potem , kiedy dzieci już wreszcie idą spać :


Wracają do mnie moi wierni asystenci, bo przecież mamie trzeba trochę pomóc :-)


Po kilku chwilach negocjacji, stwierdzam no dooobra... czyli asertywność poziom mniej niż zero. Niech tylko jeden z drugim spróbuje mi kiedyś powiedzieć coś na temat jakości moich metod wychowawczych :-) No więc siedzimy razem. Potem oczywiście mamy problemy ze wstawaniem rano do przedszkola, ale co tam ! 



Nawet nie mam czasu żeby to wszystko co uszyję obfotografować





Mój mały asystent zaprojektował mi nawet nowe kredkowniki. Jak uszyję kropka w kropkę to może napiszą o nas że to NOWOCZESNY DESIGN :P
 

poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Babie lato

Ostatni week-end lata, czuć już w powietrzu nadchodzącą jesień. Jeszcze całkiem niedawno, na początku wakacji wspominałam nasze rodzinne granie w bule, a to już koniec. Sporo się zmieniło od tamtej pory. Przede wszystkim Bobołek znacznie utrudnia nam teraz granie bo nie leży już grzecznie na kocyku tylko plącze się pod nogami :-) Ale dajemy radę. I choć tegoroczne babie lato stara się przestraszyć jesień gorącymi temperaturami, kolory mówią same za siebie, zbliża się Jesień na ulicy Czereśniowej.



Chyba minęła zawierucha zamówień przed powrotem do szkoły. Mamy teraz więcej czasu na zabawy. No i projektujemy kolejne Bobołki. Tym razem uszyliśmy sobie przyborniki. Ja na swoje pędzle i szkicownik a M. na swoje nowe kredki :-) Poza tym zabieramy się za szycie plecaków dla starszych dzieci. Niedługo owoce naszej pracy zaprezentuję na blogu. Tymczasem chwalę się naszymi prototypami przyborników, uszytych z pięknego kuponu Tweedu zdobytego na wyprzedaży. Trochę je trzeba udoskonalić, ale najważniejsze że wiem już jak :-) :-) :-)




sobota, 22 sierpnia 2015

Nocne szycie

Ostatnio mam dość pracowity okres i każdą wolną chwilę kiedy nie bawimy się z dziećmi, poświęcam na szycie. Wakacje nie sprzyjają wczesnemu chodzeniu spać, więc tak czasem siedzę sobie wieczorami z dziećmi w pokoju, dobranocka dawno już minęła, na zegarze wybija kolejna godzina ( aż nawet nieprzyzwoicie pisać jaka :-) A ja tak sobie siedzę i myślę ile to już mogłabym uszyć gdyby te moje dzieciaki poszły wreszcie spać. Ale potem myślę sobie że tak naprawdę lubię patrzeć jak oni tak siedzą i każdy na swój sposób bawi się tą samą zabawką. Za 10 lat na ich pokoju będzie pewnie wisiała kartka z napisem : "proszę pukać" i wtedy to zatęsknię jeszcze za tymi czasami kiedy "nie mogłam szyć tyle ile bym chciała" :-)


Ale jednak kiedyś dzieci idą spać a mnie udaje się wkońcu usiąść do maszyny. Ostatnio miałam bardzo ciekawe zamówienie. Uszyłam worek z dziewczynką, która miała być podobna do właścicielki, z różowym berecikiem i wystającymi z niego loczkami. Do zamówienia, aby dodać otuchy dziewczynce która w tym roku pójdzie pierwszy raz do grupy maluszków, doszła jeszcze lala, tzn. piórnik. A potem mama Helenki stwierdziła, że może udało by się uszyć jeszcze taki sam plecak. No i udało się :-) Zawsze się udaje :-)



sobota, 15 sierpnia 2015

Montessori na kocyku

Od czasu kiedy mam stronę internetową, blog ten ewoluował raczej do roli pamiętnika. Mniej tu nowo uszytych torebek a więcej wspominków. Sama lubię tu zaglądać i cofać się w czasie, aby pooglądać nasze wspólne zabawy i czas spędzany razem. Teraz kiedy wakacje w pełni, spędzamy go razem naprawdę bardzo dużo. Szczęściarze są gdzieś nad wodą na wakacjach, pechowcy chodzą do zastępczego przedszkola, a my spędzamy dużo czasu na kocyku przed domem i bawimy się o tak : 

Jak zwykle dużo rysujemy, a potem oczywiście wcielamy się w bohaterów naszych ulubionych zabaw. Tutaj maska kota w butach, oczywiście uszyta przeze mnie przy dzielnej asyście mojego syna, ale można też zrobić z papieru, albo z naszego ulubionego ostatnio kartonu. I do tego gęsie pióro i kapelusz który przywieźliśmy z Wenecji....niestety juz nie należy do nas ;)



 A propos kartonu, tak bardzo weszło nam w krew budowanie zamków z piasku, że postanowiliśmy kontynuować tę tradycję za pomocą naszego ulubionego surowca zdobytego w Lidlu ( tam są najlepsze :-)))
Kiedy przeczytaliśmy wieczorem historię w "Mikołajku" w którym Tata Mikołaja budował zamek z kartonu, od razu było wiadomo co będziemy robić następnego dnia :-) 


Rano zamczysko wyglądało naprawdę majestatycznie. Mam tylko nadzieję, że nie podzieli losu zamku z Mikołajka i nie trafi w niego bomba z piłki nożnej :-)


McDonald oszukuje dzieci, orzekł mój syn po pierwszej (sic!) nieudanej wizycie w tej restauracji, bo w zestawach na które polował nie było już jego ukochanych Minionków ( a na drzwiach były!!!) ....mnie w sumie taki obrót sprawy jest całkiem na rękę :-) McDonald jest teraz be ! ... A Minionki i tak powstały z żółtych pudełeczek po jajkach z niespodzianką:-)


No i nasza ostatnia, edukacyjna zabawa. Uczymy się literek ( pewnie niedługo to już nawet 4 latki pójdą do szkoły więc trzeba się śpieszyć). Wymalowaliśmy pozbierane nad morzem kamienie, ale można z pewnością zastąpić je drewnianymi klockami na których można wykleić literki z gazet, albo jesienią pomalować kasztany. No i układać proste wyrazy. Całkiem fajnie się bawimy tymi kamiennymi scrabble'ami. Czujemy się jak Flinstonnowie :-) 


Przeglądamy sobie mapy, uczymy się zwierzątek : na Madagaskarze żyją Lemury, w Australii Płetwal Błękitny, a we Francji , o patrz mama, a we Francji żyje Kot w Butach :-)
I tak nam mijają ostatnie tygodnie lata na naszym kraciastym kocyku...niedługo przedszkole.

sobota, 8 sierpnia 2015

Wakacje pod Orzechem



Można przemierzać setki kilometrów w poszukiwaniu przygód, ale i tak ani Bałtycka Plaża ani Mazurskie Jeziora nie dorównają temu to najbliżej czyli wakacjom u dziadków. Przepyszna domowa kuchnia, cały czas spędzany na zabawach w przepięknym dopieszczonym w każdym najdrobniejszym szczególe ogrodzie, no i najważniejsze miejsce, stary orzech którego leniwie opadające konary umilają popołudniową drzemkę ( a podobno w Polsce są upały :-) Nie ma lepszego miejsca na ziemi. Z tak pełnymi bateriami,  torbą pełną domowych przetworów i głową pełną pomysłów wracamy do codzienności ! 


No i tak sobie myślę, że chyba czas wakacji dobiega powoli końca, no bo jeżeli siedzę pod orzechem i haftuję na plecaczkach imiona dzieci, tzn. że zbliża się sezon powrotów do szkół i przedszkoli. Na szczęście wakacje pod orzechem dały mi dużo twórczej energii !!!